Talerzyki
Data dodania: 2014-11-08
Obiecałem fotki.
Najpierw trochę węży - czyli elektryka. Generalnie w szkielecie zasady są dość jasne, pod warunkiem, że się kupi którąś z tych drogich książek. Prowadzenie kabli to bajka - zwłaszcza jak są łaty lub stalowa konstrukcja do płyt gipsowych. Na sufitach prowadzimy przewody w dowolne wymarzone miejsce.
W ścianę schodzimy wiercąc otwór na peszla - w skrócie otwór powinien być wiercony na środku i mieć nie więcej niż 1/3 szerokości belki w ścianie nośnej i 3/5 szerokości w ścianie nienośnej. U mnie otwór ma 20mm czyli zostaje jeszcze 80mm szerokości słupka.
Gniazdka - 40cm nad podłogą. Tu ścianka działowa.
Jeśli przewód leci sobie wzdłuż łaty - dobrze jest go przyczepić do niej.
Łazienka dolna w całej okazałości. Widać efekty pracy hydraulika.
Generalnie dla średnio kumatego człowieka rozciąganie kabli to pestka. Tylko trzeba się czasem namęczyć ze stalką jak kabel w peszlu się zaklinuje. Teoretycznie radzono mi smarowanie końcówki nawlekanej ludwikiem, ale jakoś nie lubię cię paćkać przy pracy.
Z podbitkami wyjechałem na ile pozwoliło rusztowanie. Z PCV, w kolorze okien, łatwo łączone na pióro-wpust więc praktycznie nie widać wkrętów.
Wełnę położyłem też do poziomu rusztowania i skończył się dzień.
W czwartek, jak już pisałem, "otynkowaliśmy" ze szwagrem pierwszy pokój. Wczoraj salon i kuchnia dostały sufity oraz kawałek ścian. Nie było czasu na fotki więc dwie z czwartku.
Do tego momentu wydaliśmy 160 tysięcy - nie wliczając działki. W tym jakieś 6 tysięcy na różne narzędzia. Zakładam, że na parterze zamieszkamy za jakieś 180 tysięcy, a może nawet uda się z poddaszem, ale bez łazienki - tam marzy mi się m.in. podłoga drewniana z jakiegoś odpornego egzotyka.
Jakbym miał jeszcze raz budować, to ponownie wybrałbym szkielet. Dopiero teraz widać, jak fajna to technologia i ile można samemu zdziałać.
A co do tytułu - talerzyki do wełny - niby taka pierdoła, okazało się, że wywróciły nam robotę na kilka dni. Kupiłem w Castoramie prawie 400 sztuk, bo tylko tyle mieli i kolega obiecał mi, że załatwi na środę (minioną). Niestety dostawca okazał się być mocno niesłownym człowiekiem i do dziś nic, a we wtorek święto, czyli realnie może w środę je dostaniemy.
Pierwsza nauczka: nigdy nie polegaj na osobach trzecich bo jak się coś ma spieprzyć to z pewnością tak będzie.
Druga nauczka: wystarczyło je kupić z miesięcznym wyprzedzeniem - jak większość materiału. Ale niestety w ferworze roboty człowiek zapomniał.
I nauczka numer trzy: jak mieszkasz na zadupiu to licz raczej na internet niż lokalne hurtownie jeśli wybrałeś szkielet drewniany. Przejechałem dziś ponad 300 km (Andrychów, Wadowice, Kraków) i żadna z odwiedzonych dużych hurtowni czy marketów nie ma w ofercie ani wełny na elewację ani talerzy do niej.
W poniedziałek zatem tynkarze wejdą do środka i położymy resztę płyt.
A talerzyki podobno najpóźniej w środę będą. Podobno. W poniedziałek rano będę wiedział i najwyżej zamówię przez internet.
Najpierw trochę węży - czyli elektryka. Generalnie w szkielecie zasady są dość jasne, pod warunkiem, że się kupi którąś z tych drogich książek. Prowadzenie kabli to bajka - zwłaszcza jak są łaty lub stalowa konstrukcja do płyt gipsowych. Na sufitach prowadzimy przewody w dowolne wymarzone miejsce.
W ścianę schodzimy wiercąc otwór na peszla - w skrócie otwór powinien być wiercony na środku i mieć nie więcej niż 1/3 szerokości belki w ścianie nośnej i 3/5 szerokości w ścianie nienośnej. U mnie otwór ma 20mm czyli zostaje jeszcze 80mm szerokości słupka.
Gniazdka - 40cm nad podłogą. Tu ścianka działowa.
Jeśli przewód leci sobie wzdłuż łaty - dobrze jest go przyczepić do niej.
Łazienka dolna w całej okazałości. Widać efekty pracy hydraulika.
Generalnie dla średnio kumatego człowieka rozciąganie kabli to pestka. Tylko trzeba się czasem namęczyć ze stalką jak kabel w peszlu się zaklinuje. Teoretycznie radzono mi smarowanie końcówki nawlekanej ludwikiem, ale jakoś nie lubię cię paćkać przy pracy.
Z podbitkami wyjechałem na ile pozwoliło rusztowanie. Z PCV, w kolorze okien, łatwo łączone na pióro-wpust więc praktycznie nie widać wkrętów.
Wełnę położyłem też do poziomu rusztowania i skończył się dzień.
W czwartek, jak już pisałem, "otynkowaliśmy" ze szwagrem pierwszy pokój. Wczoraj salon i kuchnia dostały sufity oraz kawałek ścian. Nie było czasu na fotki więc dwie z czwartku.
Do tego momentu wydaliśmy 160 tysięcy - nie wliczając działki. W tym jakieś 6 tysięcy na różne narzędzia. Zakładam, że na parterze zamieszkamy za jakieś 180 tysięcy, a może nawet uda się z poddaszem, ale bez łazienki - tam marzy mi się m.in. podłoga drewniana z jakiegoś odpornego egzotyka.
Jakbym miał jeszcze raz budować, to ponownie wybrałbym szkielet. Dopiero teraz widać, jak fajna to technologia i ile można samemu zdziałać.
A co do tytułu - talerzyki do wełny - niby taka pierdoła, okazało się, że wywróciły nam robotę na kilka dni. Kupiłem w Castoramie prawie 400 sztuk, bo tylko tyle mieli i kolega obiecał mi, że załatwi na środę (minioną). Niestety dostawca okazał się być mocno niesłownym człowiekiem i do dziś nic, a we wtorek święto, czyli realnie może w środę je dostaniemy.
Pierwsza nauczka: nigdy nie polegaj na osobach trzecich bo jak się coś ma spieprzyć to z pewnością tak będzie.
Druga nauczka: wystarczyło je kupić z miesięcznym wyprzedzeniem - jak większość materiału. Ale niestety w ferworze roboty człowiek zapomniał.
I nauczka numer trzy: jak mieszkasz na zadupiu to licz raczej na internet niż lokalne hurtownie jeśli wybrałeś szkielet drewniany. Przejechałem dziś ponad 300 km (Andrychów, Wadowice, Kraków) i żadna z odwiedzonych dużych hurtowni czy marketów nie ma w ofercie ani wełny na elewację ani talerzy do niej.
W poniedziałek zatem tynkarze wejdą do środka i położymy resztę płyt.
A talerzyki podobno najpóźniej w środę będą. Podobno. W poniedziałek rano będę wiedział i najwyżej zamówię przez internet.