I po bólu...
Data dodania: 2014-08-24
Trochę zaległości się porobiło. Chyba zrozumiecie ;)
Środę chłopaki rozpoczęli od zakończenia ściany południowej, potem złapali się za wymierzanie wysokości szalunku wieńca. Od rana rozpoczął pracę jako pilarz mój Tata. Pierwszy - i na początku jedyny - członek mojej rodziny, który od pierwszej przymiarki do szkieletu gorąco mnie popierał. 3 lata na kontraktorce w USA za komuny zostawiły trwały ślad w Jego pamięci, który przybrał postać awersji do murowanych bunkrów made in Poland. Nawet marzył że kiedyś rozwali swój dom i zrobi taki jak w Stanach.
Tata jest mistrzem w dokładności, więc nawet przez sekundę nie zastanawiałem się, kto będzie przycinał konstrukcję na budowie. Nie było po prostu innej opcji.
Gustowny pas ciesielski ma już jakieś 30 lat. Jest skórzany i z Hameryki. Wtedy - w roku 1988 w Polsce taki pas z narzędziami Stanleya to był rarytas. Narzędzia zresztą do dziś spisują się świetnie.
W środę zalaliśmy także wylewkę w spiżarence, która będzie pod kuchnią. Wejście zrobię w podłodze. Chodzi o mniej więcej takie coś, tylko nie na samo wino ;) :
Prace odbywały się pod czujnym okiem Inwestorki i gradem pytań dwóch bajtli z sąsiedztwa. Majster Marek dzielnie odpierał ataki.
Powiesiłem też tablicę informacyjną. Kolejny, po pozwoleniu na budowę, pic na wodę. No ale być musi.
Dzień zakończyliśmy rozpoczęciem szalowania wieńca. Na koniec fotka na ścianę:
Czwartek był deszczowy, murarze mieli inną robótkę też na miejscu ale pod dachem więc udałem się do Tauronu podpisać umowę na przyłącz energetyczny. Termin do końca sierpnia 2015 ale Pani powiedziała, że raczej będą starać się zrobić to tej jesieni. Wykonawcą jest firma z mojej wioski, szefa znam, więc pewnie pójdzie szybko, pod warunkiem, że Tauron wszystkie papierki szybko załatwi. Woda ma być robiona we wrześniu - będzie ciągnięta nowa linia w tym czymś co biegnie wzdłuż mojej działki i nazywane jest drogą gminną. Po przywiezieniu 10 ton tłucznia po traktorze zostały mniej więcej 30cm koleiny - już wiecie dlaczego nazywam to wyrobem drogopodobnym. Sytuacja z drogą w ogóle jest dziwna, ale to temat na długą opowieść okraszoną przekleństwami.
Po południu wyszło słońce więc Tata dociął szalunki a ja powiązałem zbrojenie wieńca. Wierciłem co metr dwie dziury w pustakach i do tego nabijałem pręty pionowe, potem do nich wiązałem poziome pręty zbrojenia.
W piątek wystartowaliśmy ostro z wieńcem. Zaszalowanie do końca to był właściwie moment i odpaliliśmy betoniarkę. Potrzeba było około 1,5 kubika betonu - za mało na gnanie pompogruszki, a na "drodze" było i tak za miękko żeby wjechała. No to poradzilim sobie bez nowoczesności ;)
Następnie moją własną ciężarówką przywiozłem trochę desek na rampę dla taczki, bo postanowiliśmy wylać jeszcze beton w "crawl space" czyli pustej przestrzeni pod pierwszym stropem drewnianym. Normalnie nie trzeba tego robić, wystarczy rozciągnąć folię aby wilgoć trzymać pod nią, ale normalnie ta przestrzeń ma około 60cm. A jak przestrzeń ma prawie 1,5m wysokości to głupio jej nie wykorzystać na jakiś składzik.
A zakup Peugeota 206SW to była moja najlepsza decyzja samochodowa w życiu. (najgorszą zdaniem Żony i Mamy był zakup "Zastawy" przed laty). No ale dwieścieszóstkę polecił kolejny szwagier - mechanik.
W tym czasie chłopaki kończyli wieniec a Tata kończył malowanie pustaków pierwszą warstwą dysperbitu. To takie czarne mazidło aby ściana nie piła wody. Będą tego cztery warstwy właściwe, ta na zdjęciu to warstwa pierwsza - rozcieńczona wodą.
W międzyczasie przyjechała kawiarnia:
Śliwki w placku oczywiście z własnego drzewka.
Potem wylewka w podpiwniczeniu. Dopiero w komputerze zauważyłem, że ktoś się bawił aparatem. W związku z czym, będę miał nie tylko selfie z budowy.
Jak widać w wieńcu zatopiłem szpilki gwintowane fi 12. Nie giąłem ich, tylko na końcu wkładanym w beton dawałem nakrętkę i szeroką podkładkę aby dodatkowo utrudnić wyrwanie szpilki z wieńca. Do tych śrub będzie dokręcana podwalina - belka (pod nią folia) do której przybijemy pierwszy strop.
I to był koniec prac w piątek. Można było wypić pierwsze piwo ze szwagrem z okazji zakończenia najtrudniejszego, najbardziej nieprzewidywalnego i najbardziej nielubianego etapu prac.
W sobotę koło południa zbiłem szalunki, godzinę wcześniej polewając wieniec wodą. Polewałem go właściwie co kilka godzin aż do wieczora. Dziś polewa go deszcz. Zamalowaliśmy też z Tatą i Siostrą drugą warstwę maziajki.
Wieniec wyszedł prawie idealnie, nawet szpilki ułożyłem w osi.
Całość w środku wygląda może nie imponująco, ale nie ma już gliny.
Nie zalałem dwóch fragmentów w których jeszcze będzie kopanie: pod wodę oraz pod doprowadzenie gruntowego wymiennika ciepła. Niestety aby koparka mogła wjechać i kopać GWC musi być kilka dni słońca. Bo to 60 metrów w skarpie. A woda będzie - jaki pisałem - dopiero we wrześniu.
Od jutra będzie bardziej widowiskowo - zaczynamy szkielet.
Środę chłopaki rozpoczęli od zakończenia ściany południowej, potem złapali się za wymierzanie wysokości szalunku wieńca. Od rana rozpoczął pracę jako pilarz mój Tata. Pierwszy - i na początku jedyny - członek mojej rodziny, który od pierwszej przymiarki do szkieletu gorąco mnie popierał. 3 lata na kontraktorce w USA za komuny zostawiły trwały ślad w Jego pamięci, który przybrał postać awersji do murowanych bunkrów made in Poland. Nawet marzył że kiedyś rozwali swój dom i zrobi taki jak w Stanach.
Tata jest mistrzem w dokładności, więc nawet przez sekundę nie zastanawiałem się, kto będzie przycinał konstrukcję na budowie. Nie było po prostu innej opcji.
Gustowny pas ciesielski ma już jakieś 30 lat. Jest skórzany i z Hameryki. Wtedy - w roku 1988 w Polsce taki pas z narzędziami Stanleya to był rarytas. Narzędzia zresztą do dziś spisują się świetnie.
W środę zalaliśmy także wylewkę w spiżarence, która będzie pod kuchnią. Wejście zrobię w podłodze. Chodzi o mniej więcej takie coś, tylko nie na samo wino ;) :
Prace odbywały się pod czujnym okiem Inwestorki i gradem pytań dwóch bajtli z sąsiedztwa. Majster Marek dzielnie odpierał ataki.
Powiesiłem też tablicę informacyjną. Kolejny, po pozwoleniu na budowę, pic na wodę. No ale być musi.
Dzień zakończyliśmy rozpoczęciem szalowania wieńca. Na koniec fotka na ścianę:
Czwartek był deszczowy, murarze mieli inną robótkę też na miejscu ale pod dachem więc udałem się do Tauronu podpisać umowę na przyłącz energetyczny. Termin do końca sierpnia 2015 ale Pani powiedziała, że raczej będą starać się zrobić to tej jesieni. Wykonawcą jest firma z mojej wioski, szefa znam, więc pewnie pójdzie szybko, pod warunkiem, że Tauron wszystkie papierki szybko załatwi. Woda ma być robiona we wrześniu - będzie ciągnięta nowa linia w tym czymś co biegnie wzdłuż mojej działki i nazywane jest drogą gminną. Po przywiezieniu 10 ton tłucznia po traktorze zostały mniej więcej 30cm koleiny - już wiecie dlaczego nazywam to wyrobem drogopodobnym. Sytuacja z drogą w ogóle jest dziwna, ale to temat na długą opowieść okraszoną przekleństwami.
Po południu wyszło słońce więc Tata dociął szalunki a ja powiązałem zbrojenie wieńca. Wierciłem co metr dwie dziury w pustakach i do tego nabijałem pręty pionowe, potem do nich wiązałem poziome pręty zbrojenia.
W piątek wystartowaliśmy ostro z wieńcem. Zaszalowanie do końca to był właściwie moment i odpaliliśmy betoniarkę. Potrzeba było około 1,5 kubika betonu - za mało na gnanie pompogruszki, a na "drodze" było i tak za miękko żeby wjechała. No to poradzilim sobie bez nowoczesności ;)
Następnie moją własną ciężarówką przywiozłem trochę desek na rampę dla taczki, bo postanowiliśmy wylać jeszcze beton w "crawl space" czyli pustej przestrzeni pod pierwszym stropem drewnianym. Normalnie nie trzeba tego robić, wystarczy rozciągnąć folię aby wilgoć trzymać pod nią, ale normalnie ta przestrzeń ma około 60cm. A jak przestrzeń ma prawie 1,5m wysokości to głupio jej nie wykorzystać na jakiś składzik.
A zakup Peugeota 206SW to była moja najlepsza decyzja samochodowa w życiu. (najgorszą zdaniem Żony i Mamy był zakup "Zastawy" przed laty). No ale dwieścieszóstkę polecił kolejny szwagier - mechanik.
W tym czasie chłopaki kończyli wieniec a Tata kończył malowanie pustaków pierwszą warstwą dysperbitu. To takie czarne mazidło aby ściana nie piła wody. Będą tego cztery warstwy właściwe, ta na zdjęciu to warstwa pierwsza - rozcieńczona wodą.
W międzyczasie przyjechała kawiarnia:
Śliwki w placku oczywiście z własnego drzewka.
Potem wylewka w podpiwniczeniu. Dopiero w komputerze zauważyłem, że ktoś się bawił aparatem. W związku z czym, będę miał nie tylko selfie z budowy.
Jak widać w wieńcu zatopiłem szpilki gwintowane fi 12. Nie giąłem ich, tylko na końcu wkładanym w beton dawałem nakrętkę i szeroką podkładkę aby dodatkowo utrudnić wyrwanie szpilki z wieńca. Do tych śrub będzie dokręcana podwalina - belka (pod nią folia) do której przybijemy pierwszy strop.
I to był koniec prac w piątek. Można było wypić pierwsze piwo ze szwagrem z okazji zakończenia najtrudniejszego, najbardziej nieprzewidywalnego i najbardziej nielubianego etapu prac.
W sobotę koło południa zbiłem szalunki, godzinę wcześniej polewając wieniec wodą. Polewałem go właściwie co kilka godzin aż do wieczora. Dziś polewa go deszcz. Zamalowaliśmy też z Tatą i Siostrą drugą warstwę maziajki.
Wieniec wyszedł prawie idealnie, nawet szpilki ułożyłem w osi.
Całość w środku wygląda może nie imponująco, ale nie ma już gliny.
Nie zalałem dwóch fragmentów w których jeszcze będzie kopanie: pod wodę oraz pod doprowadzenie gruntowego wymiennika ciepła. Niestety aby koparka mogła wjechać i kopać GWC musi być kilka dni słońca. Bo to 60 metrów w skarpie. A woda będzie - jaki pisałem - dopiero we wrześniu.
Od jutra będzie bardziej widowiskowo - zaczynamy szkielet.